– Czy Pani często wyjeżdża do krewnych w Polsce?
– Niestety, udało się zwiedzić krewnych we Wrocławiu tylko jeden raz, już po śmierci mamy chciałam poznać losy tej części naszej rodziny. Oczywiście, że tęsknę, ale... Bo wie Pan, jak to jest... Człowiek planuje, ale Bóg decyduje. Odwzajemniamy się listownie, pocztówki na święta...
– A co Pani dzieci?
– Mam syna Włodzimierza, który ma dwójko synów, moich wnucząt: Konstanty (na cześć mego ojca) i Aleksy...
– O! To ma Pani pełne ręce roboty z wnukami!..
– Raczej – mielismy, chociaż i teraz... Czas leci. Konstanty – już po ukończeniu studiów i jest żonaty. Aleksy – na pierwszym roku, studiuje menadżment i markieting, a jednocześnie pracuje.
– Udało się Pani przekazać wnukom wątek polski?
– No, trudno... Chyba że Aleksy jakoś garnie sie do tego, a więc trochę mi się udało nauczyć go polskich wierszyków, czytać... Konstanty nie bardzo jest zdolny do języków, natomiast uzdolniony do spraw technicznych.
– Czy Pani zawód sprzyja nauczaniu języków?
– Po ukończeniu Polotechniki Kijowskiej ja mam zawód inżyniera. Potem skończyłam dział angielski trzyletnich kursów języków obcych, co dało mi prawo wykładania angielskiego. Co faktycznie robiłam w ciągu kilku lat w Kijowskim technikum transportu.
Jako inżynier, dłuższy czas pracowałam w Biurze projektowym transportu gazu.
– Co to znaczy: dłuższy czas?
– To znaczy odpracowałam w jednej firmie 39 lat...
– O–jej! To znaczy że Pani świetnie orijentuje się w tych współczesnych problemach gazowych...
– Tak, bardzo dobrze orientuję się. Zwłaszcza po tym, jak przeczytałam książkę Pana, panie Eugeniuszu, – «Власних покладів нафти та газу Україні вистачить на сотні років!». Zaznaczę, że przeczytałam z bardzo wielką przyjemnością.
– Dziękuję Pani, pani Wando, za taką wysoką ocenę moich skromnych wysiłków, ale co by Pani, jako fachowiec w tej brańży, mogła polecić dla rozwiązania problemu ropy i gazu na Ukrainie?
– Rozwiązanie tu leży jako na powierzchni. Mimo że jesteśmy wielkim krajem transportowym i mamy dostęp do obcego gazu i ropy za pośrednicwem rurociągów, powinniśmy poważnie zagospodarować własne zloża tych surowców. Musimy rozwinąć własne alternatywne źródła aby uniezależnić się od Rosji.
Przypomnę chociażby ten fakt, że cała europejska cześć byłego ZSRR w ciągu dłuższego czasu wykorzystywała gaz ukraińskich źródeł z podkarpackiej Daszawy i Szebielinki obok Charkowa. Ale to tylko część narodowych możliwości energetycznych.
– Pięknie, że Pani tak optymistycznie patrzy w przyszłość Ukrainy w sensie energetycznym. A jak Pani – i nie tylko ze swego mijsca przy biurku w ZPU – widzi dalszy rozwój ruchu polskiego na Ukrainie, a zwłaszcza po możliwościach, które otwiera «Karta Polaka»?
– Na razie na prawdę zaczął się większy ruch. Teraz do biura ZPU przychodzi dużo osób z dokumentami, a jeszcze więcej – z pytaniami dotyczącymi akurat«Karty Polaka». Cieszę się, ponieważ to dla wielu obywateli Ukrainy jest powodem dla odnowienia swojej tożsamości narodowej, powrócic do korzeni, wzbogacić swoją świadomość...
Ta karta niewątpliwie aktywizowała zainteresowanie do Polski, a zwłaszcza ze strony młodzieży, która teraz liczy na możliwość studiowania i pracy w Polsce.
– Czy oprócz już znanych osób w środowisku polonijnym, teraz zjawiają się jakieś nowe postacie?
– Tak. Na przykład niedawno przychodzili bardzo sympatyczni studenci z Uniwersytetu Sławistycznego, którzy podobnie już budują jakieś swoje plany powiązane z Polską, z polską kulturą...
– A jak z tą polską kulturą radziliście sobie w latach 50–80–tych, kiedy w Kijowie jeszcze nawet kościołów nie było?
– Na początku lat 50–tych na Światoszynie już była maleńka kapliczka i mamusia mnie często tam zaprowadzała. Ale pierwszą Komunię przyjęłam jeszcze pod czas wojny, w Mogiłowie Podolskim.
– Dlaczego raptem w Mogiłowie Podolskim?
– Wyjechaliśmy tam z Kijowa, ponieważ trzy razy przed tym musieliśmy tu zmieniać miejsce zamieszkania: to uciekaliśmy z powodu bombardowania, to z konieczności trzymać się razem całą rodziną, to wypędzani przez Niemców z tak zwanej strefy obronnej...
– Z powodu jakiego bombardowania?
– Kiedy Niemcy nacierali na Kijów, kilka razy bombardowali potężnie. W tym co mieliśmy na sobie uciekliśmy do babci, która miała domek niedaleko od dzisiejszego mostu Patona. Następnego dnia dziadunio poszedł do naszego mieszkania by zabrać jakąś odzież, ale domu już nie było, same gruzy. Bomba trafiła akurat w centrum naszego domu i naszego mieszkania. Więc straciliśmy wszystko, ale z łaski Bożej zostaliśmy ocaleni.
Dziadunio był inżynierem z budownictwa mostów. Otóż po zwolnieniu od Niemców skierowano go na budownictwo mostu przez Dniestr w Mogiłowie Podolskim. Jak został wybodowany tamten most, dali nam wagon towarowy i przywieźli do Kijowa.
– Do domu babci?
– A tu okazało się że nasz domek (domek babci) zajety przez innych.
Mieszkaliśmy na początku w zajezdni, tzn depo tramwajowym, spaliśmy wszyscy na podłodze w okropnych warunkach. Dziadunio nadsyłał listy do wszystkich instancji, ale nic... Wtedy przygotował list na imię Chruszczowa, który wtedy był pierwszym sekretarzem, nikomu nic nie mówiąc wyszedł z zajezdni i zaczął«łowić» Chruszczowa na jego daczy.
Ochrona złapała dziadka. Tym czasem babcia całą noc modliła się. Wypuszczono go tylko drugiego dnia. Ale list trafił i za dwa tygodnie nam powrócono nasz domek. Tak że w naszej rodzinie zawsze bardzo czcili Chruszczowa.
– A mimo tych wszystkich przejść, zachowaliście się jako rodzina polska. Co służyło pomocą?
– Przede wszystkim – wiara i modlitwa. Zawsze mieliśmy z sobą modlitewniczki, różańce, medaliki, krzyże. Zawsze szanowaliśmy Dni Święte, zawsze gromadziliśmy całą rodziną wokół wspólnego stołu, nawet jeżeli na tym stole było tylko kilka upieczonych ziemniaków.
Bo kultura polska polega nie na wypełnionym stole, a tkwi w sercu wypełnionym miłością.
–– W imieniu naszej Redakcji dziękuję Pani, pani Wando, za wywiad i życzę Pani cieszyć się z tego życia rodzinnego sercem wypełnionym prawdziwą miłością!
Rozmowę prowadził i zanotował Eugeniusz GOŁYBARD Zdięcia – Autora
|