Migawki z podróży
Mentalność obywateli w zwierciadle kontroli celnej
To była całkiem realna (aczkolwiek we współczesnej interpretacji) początkowa część słynnej „Carmen” Bizeta. Tyle że tych carmen-women było pięciu.
Obudziłem się o północy w przedziale wagonu od strasznej kakofonii. Było takie wrażenie, że znalazłem się w chali produkcyjnej, gdzie obrabiają, świdrują, spawają, ostrzą, odkręcają, zakręcają, szlifują... Popatrzyłem jednym okiem: za oknem była widoczna frontonowa część budynku dworca w kolorze kremowym z wyraźnym brunatnym napisem „Bar”. Zdziwiłem się, ponieważ o ile pamiętam, w rozkładzie jazdy pociągu relacji Kijów-Warszawa takiego przystanku nie zauważyłem. Za ścianą przedziału odbywało się coś niesamowitego – jakieś metalowe skrzeczanie, drapanie, chlapanie razem z radosnymi kobiecymi głosami, które w języku ukraińskim z pośpiechem rzucali niezrozumiałe repliki: „Дивись отут!”, „А ще он там”, „Закручуй, закручуй щільніше, щоб не вилізло!”... Zamknąłem oczy i zasnąłem z pytaniem: co mają oznaczać te dziwne i wyjątkowo głośne dźwięki? ...Zostaliśmy obudzeni kałataniem do dzrwi przedziału: „Паспортний контроль!” Otworzyłem drzwi: Jagodzin (Ягодин) – ostatnia stacja po ukraińskiej stronie granicy. Służbowa pani w średnim wieku dość mile pyta: „Чи не маєте чогось окрім особистих речей? Чи задекларували валюту і цінності? А що у цій торбі?” – wkazała na pokaźną reklamówkę z prezentami dla naszych bliskich. „Куди їдете? Мета подорожі?” – pani szybko rzucała pytania, ledwie zdążałem z odpowiedziami. Cała rozmowa odbyła się w ciągu 30 sekund i zadowolona pani poszła dalej. Oficer ukraiński, wysoki i barczysty jak prawdziwy kozak zaporoski, z szerokim uśmiechem wziął nasze paszporty, wtedy jak wagon transportowano do hali wymiany kół. Operacja wymiany trwała nie bardzo długo. Również szybko oddano z powrotem nasze paszporty opatrzone pieczątkami zaświadczającymi fakt naszego wybycia z Ukrainy i pociąg bez pośpiechu ruszył na polską stronę granicy. W wagonie stało cicho, jak makiem zasiał. Zresztą nie na długo. Wkrótce pociąg stał i do wagonu weszli polscy funkcjonariusze służby pogranicza i celnicy. Co dotyczy dokumentów, sprawę załatwiono non-stop przy drzwiach do przedziału. Oficer zaopatrzony w jakieś przyrządy natury elektronicznej szybko sprawdził nasze personalia i od ręki oznaczył nasze paszporty pieczątkami upoważniającymi wjazd do Polski. Wkrótce po tym do przedziału wszedł bardzo energiczny mężczyzna z narzędziami, poprosił nas zaczekać na korytarzu i zaczął wykręcać śruby otwierając panele na ścianach, suficie, w rogu przedziału. Potem tak samo szybko wszystko zamontował z powrotem. Natomiast nie tak szybko oraz nie tak bezskutecznie potoczyła się kontrola celna w sąsiednich przedziałach, na korytarzu, w toalecie. Znowu usłyszeliśmy „orkiestrę” metalowych dźwięków i trzeszczeń. Ale tym razem, zamiast energicznych komentarzy kobiecego chóru, usłyszeliśmy stanowczy głos pani przełożonej celników: „Czy to wasze rzeczy? Jak to nie wiecie skąd się wzięły?!”... A na korytarzu, w wyniku żmudnej pracy ekipy celniczej, już rosły góry opakowań z papierosami, nierzadko „ucharakteryzowanych” owinięciem w czarne pończochy, skarpety i rękawy. Poważny milczący pan (ze względu na osobliwość jego zachowania wyglądający na koordynatora carmen-ekipy) uważnie i pozornie bez emocji obserwował pracę celników. Wtenczas pani przełożona celników, zwracając się do konduktora wagonu i hamując oburzenie, pytała: „Jak to pan nie wie co się dzieje!? Przecież to w pana wagonie to wszystko było najpierw ukryto!!!” Na domiar złego, kobiety tej tytoniowej ekipy stawiły opór robocie celników. Zwłaszcza w jednym z przedziałów ci carmen-women wybudowali barykadę z torb i materasów. Wobec tego pani przełożona celników zawyrokowała stanowczo: „Jak tak pójdzie dalej, odczepimy ten wagon do całkowitego wyjaśnienia, a pociąg ruszy dalej!” Ten werdykt był dobrze usłyszany przez wszystkich pasażerów i wywołał adekwatne reakcje, na skutek czego pięć bohaterek w jeden moment straciły poparcie publiczności, która przed tym w sposób powściągliwy wyjawiała współczucie dla „biednych i nieszczęsnych, które muszą zajmować się przemytem...” Więc, po stanowczym ostrzeżeniu służbowej pani, góry papierosów na korytarzu odrazy wyrosły, a pani zmobilizowała konduktorów do załadowania przemytu do poszewek od materasów. Nabrało się aż sześć pokaźnych worków i na tym kontrola celna triumfalnie się skończyła. Więc celnicy razem z konduktorem poszli spisywać akta z powodu wydarzenia. I znowu stało cicho. Z tym że nie na długo, ponieważ wkrótce okazało się że lokomotywa pociągu (albo dotyczyło to ekipy lokomotywy) potrzebuje wymienienia na inną. A więc musimy jeszcze zaczekać stojąc tu w Dorohusku z opóźnieniem o trzy godziny. Ta nowa informacja stała tematem do konwersacji podchwyconym we wszystkich przedziałach, zwłaszcza że na wielu pasażerów już czekano na dworcach w Chełmie i Lublinie, do których jeszcze trzeba dojechać. Wreszcie ruszyliśmy, mając parę godzin aby zdrzemnąć. Ale zdrzemnąć znowu nie udało się, ponieważ dopiero zaczęła się trzecia część tego grotesku: rozkręcanie przez carmen-women tych części wagonu, co do możliwości ukrycia tam przemytu nie przyszło do głowy nawet doświadczonym celnikom. Tym razem otwieranie schowków, wydobywanie stąd paczek i pakowanie do torb odbywało się wesoło, z radosnymi uśmiechami i komentarzami głównych bohaterek tej imprezy. Te panie wcale się nie martwiły. W całkowitym zadowoleniu, optymistycznie i energicznie „tytoniowe panie”, razem z poważnym znacząco milczącym panem, wysiadły w Lublinie, pośpieszając zniknąć z oczu w im wiadomym kierunku... Otóż jak my, obywatele Ukrainy – kraju, który niby pragnie wyznania i wsparcia w Europie i na całym świecie, kraju, który proklamuje dążenie do wysokich ideałów oraz współczesnych standardów organizacji życia – mamy oceniać to wydarzenie? Polska i Ukraina, jako dwa ościenne przyjaźne kraje, podpisali i wprowadzili w życie porozumienie o ulgowym przekroczeniu granicy dla ukraińskich obywateli strefy przygranicznej. Wprowadzili to przede wszystkim ze względów humanistycznych, mając na myśli porządne zainteresowania obywateli Ukrainy w uczciwej przygranicznej współpracy. Natomiast pewni obywatele Ukrainy (w tym osoby służbowe, jak naprzykład konduktorzy wagonów) wykorzystują ten krok dobrej woli ze strony Polski w celu wręcz nie humanistycznym. Zresztą nie tylko obywatele Ukrainy. Bowiem w Lublinie i Chełmie na przemytników szekają hurtownicy i „koniki” polscy, którzy płacą „carmenkom” nie tylko za towar, ale również za „robotę”. Dlatego te „tytoniowe panie” śmiały się po kontroli celnej. Przeciż cały towar był nie ich własnością, a gangu. A więc oni otrzymają swoją „pensję” niezależnie od tego, że tym razem się nie udało. Drobnostka w szeroko zakrojonej sieci. Innym razem będzie lepiej. Ogólnie rzecz biorąc, preceder jest nie bardzo ryzykowny i niewątpliwie opłacalny. Na carmen-women czekają po obie strony ukraińsko-polskiej granicy. Zresztą one „trudzą się” przemytem dla rozwiązania osobistych problemów finansowych, usprawiedliwiając się koniecznością troski o swoje rodziny, przede wszystkim o dzieci. A wieć nie przeżywają wstydu i wyrzutów sumienia. Jak powiedziała jedna z nich korespondentowi „DK” w poufnej rozmowie, – „My sami stworzyłyśmy sobie robocze miejsca, ponieważ ich nie stworzył nasz prezydent, który obiecał stworzyć pięć malionów miejsc pracy i dziesięć kroków dla ludzi, a nie uczynił żadnego”. O tym że kryminał na Ukrainie faktycznie działa legalnie, wiadomo nie od dziś. Jak wiadomo również i o tym, że właśnie najwięcej kryminalizowane osoby podnoszą głosy oburzenia z powodu tego że Ukrainę i Ukraińców nie szanują w Europie i na całym świecie. A któż będzie szanował tych, którzy sami do siebie nie mają szacunku? Pewne osoby ukraińskiego politykumu, wymagając od UE większego wyznania, w tym również usunięcia dla Ukrainy ninie istniejących ograniczeń na krańcach strefy Szengen, daleko nie zawsze mają na myśli względy humanistyczne. Kłamstwo na razie jest czy nie najbardziej skutecznym instrumentem ich działalności. Działalności biznesowej i politycznej.
Eugeniusz GOŁYBARD
|