Reportażowo
Krótki wypad do Polski
W sobotę rano dowiedziałem się, że muszę niezwłocznie wstawić się w Katowicach na poniedziałek „w pewnej spawie rodzinnej”, – jak czasami ogłaszają w Radiu albo kapłani na początku Mszy.
Nie ma problemu. Już prawie sto razy, bez większych przygód, pociągami i autokarami pokonałem drogę kierunkiem południowym na odcinku Kijów-Wrocław. Z tym, że uwzględnając szczegóły i okoliczności danej sprawy, trzeba przybyć do Katowic w niedzielę, a więc wyruszyć dziś, w sobotę.
Aż tu okazało się, że ani na „Pendolino” do Przemyśla, ani na autokary biletów na dziś już nie ma. „Bezwiz!” – powiedziała pani w okienku, – „Zostało tylko sześć biletów na pociąg do Warszawy”. Nie ma rady, muszę jechać prawie w przeciwnym kierunku.
Wagon sypialny przepełniony, ale cicho. Jadą ludzie biznesu, studenci, całe rodziny z dziećmi. Ukrainka Alina, po zaliczeniu egzaminów kolejnego roku na zaocznym w Uniwersytecie pedagogicznym, powraca do stałej pracy w „Makdonaldsie”. Mówi, że swoją pracę lubi i nie nudzi się.
W Toruniu mieszkają razem z mężem, przyjechali kilka lat temu, z radością pokazała Kartę stałego pobytu. Studiując ukraińską filologię i literaturę w Kijowie, ma nadzieję wykładać w Polsce.
I ma rację, ponieważ popyt na język ukraiński w Polsce stale rośnie. Na przykład, we Wrocławiu, wg danych miejscowego kuratorium, w roku szkolnym 2017-2018 uczyło się ponad 30 000 dzieci ukraińskich rodziców, pracujących w tym mieście. Język ukraiński jest wykładany w Polsce na kilku uniwersytetach, na rozmaitych kursach lokalnych, w szkołach, gdzie są większe skupiska Ukraińców.
Wg Spisu Powszechnego 2011 roku, z 38511,8 tys obywateli RP, jako Ukraińcy identyfikowali się 51,0 tys osób (0,13%). Sytuację zmienił jeden milion Ukraińców, którzy przybyli do Polski w ciągu 2013-2018 lat i oficjalnie pracują. Władze krajowe i lokalne akceptują tę nową strukturę ludności.
Widać to chociażby na szyldach i tablicach informacyjnych w języku ukraińskim, w rosnącej sympatii zwykłych ludzi, w zachowaniu kasierek na dworcach, życzliwie wyjaśniających szczegóły podróży dla przybyszów ze Wschodu. A wyjaśniać naprawdę jest co, bo obfitość informacji, jaka ławiną spada na głowę po wyjściu z wagonu, czasem stawi jeszcze więcej pytań.
Miło uśmiechnięta Antonina z Kijowa, mieszkająca w Warszawie od kilku lat, już czekała na peronie. Najkrótszą drogą przeprowadziła mnie przez wielopoziomowy labirynt dworca i pomogła zorientować się z biletem do Katowic. Karta Polaka wywołała porozumiewawczy uśmiech kasierki i zmniejszenie wartości biletu o 37%.
Godzinę czekając na pociąg, załatwiłem sobie w salonie Orange odnowienie łączności komórkowej na polską kartę, zadowoliłem się śnadaniem w non-stop kawiarni, zbadałem serwis na sali odpoczynku, obserwowawem zachowanie „koników” dworcowych.
Trzy i pół godziny w komfortowym Intersity przeleciały bardzo szybko, jak i sam pociąg. W salonie cicho, wiele pasażerów dłubią sobie w gadżetach, żadnych reklam, tylko w odpowiednich momentach radio ogłasza przybliżający się przystanek. Przy każdym krześle – wtyczki dla doładowania i, oczywiście, Wi-Fi.
Z barku w sąsiednim wagonie pani w fartuszku prowadzi wózek: „Kawa, herbata, napoje, smakołyki!” Konduktor dwa razy sprawdzał bilety, a kto nie miał – kupowali. Całkiem wg Maryli Rodowicz: „Wsiąść do pociągu byle jakiego, nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet...” Przy tym, wiele pasażerów pokazywali nie bilety, lecz zdjęcia w smartfonach.
Papierowy obieg informacyjny ogólnie staje się co raz mniejszy. Ale w tanim hotelu przy ul. Klimczoka w Katowicach otrzymałem paragon na papierku, co zaświadczył spłatę 116 zł za dwie doby w jednopokojowym bez łazienki. Po ulokowaniu się, udałem się po zakupy do pobliskiej „Biedronki”.
Porównanie cen w Polsce i Ukrainie można z grubsza orientować na kurs walutowy. W kantorach Katowic za 100 hrn (UAH) dają 13 zł, a 100 zł można kupić za 690 hrn.
Przeto dla dokładniejszego porównania należy uwzględnić poziom płac w obu krajach (średnia w Polsce – 4900 zł, na Ukrainie – 8800 hrn) oraz strukturę koszyków spożywczych.
Otóż, co okazało się tamtego dnia w moim koszyku w „Biedronce”: masło, paczka 200 gr – 6,88 zł, serek z brzoskwinią, 200 gr – 1,88 zł, wafle orzechowe, 500 gr – 4,99 zł, sok pomarańczowy 100%, litr – 3,49 zł, czekolada Wawel, 100 gr – 2,19 zł, woda Pol-Plus niegazowana, 0,5 l – 0,5 zł, ogórki, 0,5 kg – 1,5 zł, jabłka, 1 kg – 3,49 zł (a dla tych, kto ma Kartę „Biedronki” – 2,49 zł).
Proponuję czytelnikom samodziełnie porównać ceny polskie i ukraińskie, oczywiście uwzględniając różnicę dochodów i kursu walut. A do tego jeszcze wrachować należy wskaźniki jakości produktów, gwarantowane przez ściśle kontrolowane standardy polskie i tradycje solidnej pracy.
Jaskrawym (i naprawdę pysznym) przykładem solidnej pracy i wysokiej jakości produktu jest Chleb wieloziarnowy, Złoty Łan, 400 gr – 2,65 zł; przywiozłem do Kijowa jako prezent.
A tymczasem media w Polsce udają się do ostrzejszych porównań: „Na co stać Polaka, a co Niemca? Siła nabywcza średniej płacy w Polsce na tle krajów Zachodu” (artykuł zamieścił Busines Insider).
Na przykład, za swoją miesięczną pensię (netto na rękę) Polak może kupić 6090 jajek, wtedy jak Niemiec – 17460, odpowiednio: mleka, litrów – 1521 / 3388, masła, paczek 200 gr – 726 / 1891, filet z kurczaka, kg – 233 / 412, benzyna, litrów – 750 / 1706, piwo – 1400 / 3492, biletów do kina – 126 / 227, etc.
Wam jasno dlaczego Polacy udają się po zarobki na Zachód? Odpowiednio mamy skutki: stanem na koniec czerwca 2018 roku w polskim przemyśle, sektorze agrarnym i usługowym brakuje prawie 39% pracowników.
Nieco zmniejszają ostrość problemu sezonowe zarobkowicze z Ukrainy na czas letni. Ale pomoc na zbieraniu truskawek, malin czy nawet jabłek – to tylko mała cząstka całej sprawy.
|