- I wtedy Pani w wieku szesnastu lat dawała sobie z nimi radę?

- Byłam wprost szczęśliwa; byli zadowoleni rodzice, dzieci i koleżanki. Ciągle wymyślalam jakieś zabawy, ale również w tym czasie przygotowywałam się do egzaminów wstępnych do liceum muzycznego im. Glijera.

Wstąpiłam bez żadnych problemów na dział chórmistrzowski, gdzie trafiłam do rąk unikalnej pani pedagoga i dyrygenta, bardzo utalentowanej, doświadczonej i sympatycznej Maji Wenedyktowej.

Była ona ze wszystkimi równa, miłościwa i wymagająca, ale na drugim roku zauważyłam, że jakoś szczególnie zachęca mnie. No i ja się starałam. Zresztą poziom tej uczelni zawsze był i jest wysoki...

- Pani powiedziała, że jest...

- Tak, właśnie dotąd kontaktuję z pedagogami, a zwłaszcza z wykładowczynią teorii muzyki i przedmiotów muzycznych p. Olgą Rybałko. Potem, kiedy już sama wykładałam teorię muzyki, zawsze stał przede mną obraz Olgi Andriejewnej, która pomogła wybudować w naszych głowach mocny fundament wiedzy fachowej.

- Z tego wszystkiego, co Pani powiedziała, można wywnioskować, że całą swoją młodość wczesniejszą polożyła Pani na ołtarz fachu.

- Nie, nie całkiem! Tym bardziej, że to dopiero był początek. Właśnie wtedy, po czterech latach mocnego przygotowania w liceum, wstąpiłam do Akademii Muzycznej.

Wstąpiłam na same piątki, bez żadnych trudności na znany w całym świecie dział kształcenia chórmistrzów, gdzie moim profesorem okazał się kierownik artystyczny chóru Opery Narodowej w Kijowie prof. Lew Wenedyktow - żywa legenda naszego życia muzycznego calej kultury ukraińskiej i ZSRR.

To właśnie on założył we mnie grunt dla zrozumienia muzyki romantycznej wielkich form, w tym operowych.

- Co Pani najchętniej sobie przypomina z tego okresu?

- Byłam wprost zachwycona wykładami prof. M. Berdiennikowa z muzyki barokowej. Zrozumiałam, jak trzeba wykonywać Bacha, Gendla, jaka jest stylistyka tych utworów.

Oczywiście, że z radością śpiewałam w chórze pod kierownictwem Pawła Murawskiego, który wychowywał u nas, studentów, słuch wokalny i słuch chórmistrzowski.

- Czy akurat wtedy w Akademii rozwinął się piękny glos Pani?

- Niestety, w tamtym programie na naszym dziale za mało było zajęć z wokału, ponieważ wiele czasu poświęcano właśnie dyrygenturze i przedmiotom muzycznym.

Byłam jedną z najlepszych na kursie, skonczyłam na piątki, a na koncercie halowym dyrygowałam chórem z czterema solistami i orkiestrą z organami. To była Mesa Koronacyjna W. A. Mocarta.

- Mogę sobie wyobrazić, jakie to było wielkie, wprost ołbrzymie wydarzenie i wyróżnienie, które zapamiętała Pani na całe życie!

- Właśnie byłam wyróżniona tym, że odrazu po ukończeniu Akademii zaproponowano mi pracę w Operze Narodowej, gdzie potem odpracowałam szesnaście lat pomocnikiem naczelnego chórmistrza. Oprócz innego prowadziłam w teatrze chór dziecięcy, który profesjonalnie występował w wystawach.

- Powiedziała Pani skromniutko: oprócz innego. W tym «innym» było utworzenie przez Panią słynnego zespołu «Jaskółki», którego niezmienną i dzielną kierowniczką Pani zostaje w ciągu siedemnastu lat po dzień dzisiejszy...

- ...a oprócz innego – mam personalne występy z wokalnym repertuarem osobistym, a oprócz innego – żmudna praca w archiwach, gdzie prowadzę badania polskich śladów w kulturze Ukrainy i życiorysów słynnych Polaków oraz popularyzuję tych slynnych osobistości...

- ...a potem robi Pani plansze demonstracyjne z materiałami tych badań i przedstawia ich szerokiej publiczności, między innymi wyjeżdżając z imprezami do innych miast Ukrainy i Polski. Dużo, naprawdę dużo Pani zrobiła i robi w dalszym ciągu, ale co Pani, Wiktorio, uważa najbardziej ważnym w swoim życiu twórczym, artystycznym i organizacyjnym?

- Co uważam... W życiu, jak wiadomo, dobre sprawy nie dają się bez wielkiego trudu i samozaparcia, bo jak się mówi – licho nie śpi. Więc człowiek ciągle musi pokonywać trudności, a zwłaszcza własną niechęć, lenistwo, słabostki.

Szczególnie to dotyczy działalności twórczej, artystycznej, kiedy ciągle trzeba szukać nowych rozwiązań, odkrywać nowe możliwości sztuki na płaszczyźnie niby wiadomych, wręcz banalnych rzeczy, załączać nowych ludzi do udziału w sprawie budowania przestrzeni kulturalnej.

Praca, praca, żmudna codzienna praca. Na scenie, na wystawie tego nie widać. Widownia albo audytorium może oklaskiwać czy nawet obgwizdać, więc każdy produkt wprowadzany w strefę rozwoju kultury ma być odpracowany, przećwiczony, doskonały.

A to już bardzo trudna misja w okolicznościach sztuki amatorskiej, kiedy trzeba załączać do udziału i nauczać od zera co raz to nowych wykonawców, a mimo tego przedstawić dorobek twórczy profesjonalnie.

Prawie co roku muszę rekrutować młodzież i studentów do udziału w zespole folklorystycznym i uczyć od podstaw: śpiewu, tańcu, repertuarowi...

- Nie wygląda to atrakcyjnie i potrzebuje mocnej wiary w słuszność tej pracy...

- Wie Pan, panie Eugeniuszu, mialam takie okresy w życiu, kiedy stałam na jednym miejscu rok, dwa i nie mogłam posunąć się do przodu ani na krok. Żadnego rezultatu.

Otóż wtedy trzeba było dojść do uświadomienia sobie, że Pan Bóg daje takie odcinki czasu by człowiek potrafił ocknąć się, ukształtować, doformować się, wzbogacić siebie wiedzą i umiejętnościami. Właśnie wtedy rośnie człowiek kultury, a nie wtedy, gdy zbiera oklaski.

Wtedy trzeba było udzielić wiele czasu na pracę nad sobą, na spotkanie z wieloma osobistościami świata inteligencji, na konferencje, dyskusje, na rozmyślania przy instrumencie i na eksperymenty aby osiągnąć zrozumienie siebie jak osobistości niezależnej, oryginalnej, niepowtarzalnej...

- Niepowtarzalnym jest każdy czlowiek...

- Tak, słusznie. Tylko mało kto robi wysiłki żeby nie zagubić się w tłumie i zrealizować swoją indywidualność w sposób wyraźnie pozytywny dla spoleczeństwa. I to w okolicznościach, kiedy trzeba również zarobić na chleb powszedni i zaopiekować się rodziną.


Strona: [1] | [2] | [3]




[Kto MY jesteśmy? / Хто МИ такі?] [Szukajcie – znajdziecie / Шукайте – знайдете] [Schemat strony internetowej / Схема Інтернет–сторінки][Log In]
2024 © Wszelkie prawa zastrzeżone - Eugeniusz Gołybard