Opowiadania podróżnicze
Odpoczynek w Polsce
– to radość serca oraz intelektualne doładowanie
Karta Polaka nie tylko konstatuje ewidentny fakt przynależności narodowej i poszerza horyzonty możliwości, ale również zobowiązuje. Między innymi, zobowiązuje do poznawania współczesnej Polski bezpośrednio, w nurcie jej życia i bieżącym rozwoju wydarzeń.
Sprzyjającą okolicznością takiej edukacji jest szczególny okres Świąteczno-Noworoczny.
Postanowiliśmy, więc z żoną Irenką spędzić tegoroczne Święta w pięknej miejscowości górskiej – słynnej Szklarskiej Porębie, położonej na południowy zachód od Wrocławia, przy granicy z Republiką Czeską, niedaleko od granicy z RFN.
Ułożyliśmy kosztorys, przeznaczając 80 zł na osobę dziennie, rezerwę pienię na przygodne zakupy, imprezy, rozrywki, transport, łączność, pocztę. Przygotowaliśmy również odpowiednie prezenty dla bliskich i przyjaciół.
Ludzie i zdarzenia w podróży
Pociąg z Kijowa pokonuje drogę do Wrocławia w ciągu 25,5 godzin. Wartość biletu dla jednej osoby stanowi 932,59 grywień(blisko 85 euro). Dla porównania od razu zaznaczę, że we Wrocławiu kupiliśmy bilety na ten sam pociąg do Kijowa po 228 zł (blisko 74 euro).
Dwadzieścia pięć godzin w drodze – to naprawdę za dużo, ale...
Ale, gdy dziennikarz jak z procy wyrwał się ze zwariowanego koła uciążliwych obowiązków, wydarzeń i wypełnionego bzdurami pola informacyjnego i po niemiłych niespodziankach ukraińskiej codzienności, okazał się raptem w przedziale polskiego wagonu sypialnego – to jest dopiero radość! I długa droga przez ładny kawałek Europy wcale nie męczy, a w dodatku daje możliwość porządnie się wyspać.
Co prawda, to stwierdzenie nie dotyczy okresu przekraczania granicy będąc w pociągu, ponieważ cała procedura, łącznie ze zmianą kół na węższe tory europejskie, trwa niemal cztery godziny.
A jakie są inne możliwości? Na razie jest ich niewiele i nie są lepsze. Autokarem do Wrocławia, samolotem ze Lwowa do Katowic albo z Boryspola do Warszawy, a dalej znowu pociągiem... Wszystko to z przesiadkami, walizami, oczekiwaniami na dworcach.
Otóż zostaje tylko pociąg Kijów-Przemyśl z „przyczepnymi” dość komfortowymi polskimi wagonami, powściągliwymi i uczynnymi polskimi konduktorami i wcale niezłymi warunkami podróży z czystą pościelą, kawą i herbatą.
No i naturalnie – „film” za oknem, gdy po Przemyślu pociąg leci z szybkością ponad 100 km/godzinę. Właśnie to już jest prawdziwym początkiem świątecznego wypoczynku, o czym z cichą radością zalotnie mrugają nam różnokolorowe światełka pięknie wystrojonych choinek przy budyneczkach i za ich oknami.
Równocześnie w duszach naszych powoli wznosi się fala szczęścia.
I tu, po raz który, chcę zwrócić uwagę czytelników na bardzo ciekawy fenomen. Zawsze (ileż już razy!) – kiedy wybierając się do Polski miałem niezbyt dobry stan zdrowia, gryziony wątpliwościami i niesprzyjającymi okolicznościami – to tuż po przekroczeniu granicy z Polską, przeżywałem kardynalną poprawę samopoczucia.
Tym razem sytuacja układała się nieco gorzej, ponieważ Irenka, będąc w szpitalu, do ostatniego dnia nie była pewna co do wyjazdu. No i stało się jak zawsze – nie zdążyliśmy dojechać do Rzeszowa, gdy Irenka uroczyście oznajmiła: „Już jestem zdrowa i nic mi nie dolega!”
Mimo sytuacji przedświątecznej w wagonie było zaledwie dziesięciu pasażerów (w odróżnieniu od lat dziewięćdziesiątych, kiedy to, w podobnym okresie, polskie wagony były przepełnione). Dziś obywatele Ukrainy wolą w grudniu-styczniu latać na uzdrowiska Turcji i Egiptu. Tym bardziej, że dla wielu z nich nie jest żadną atrakcją siedzenie przy stole wigilijnym z późniejszą Pasterką o północy.
Inna sprawa – w Polsce, gdzie Święto Narodzin Jezusa obchodzone jest jako święto rodzinne, narodowe, państwowe - święto tradycji serdecznej.
Dlatego w okresie przedświątecznym wzmaga się ruch. Ludzie śpieszą załatwić swoje sprawy, by razem z rodziną przystąpić do uroczystości. Pociągi są przepełnione, a w przedziałach toczą się rozmowy o dzisiejszej niespokojnej sytuacji i losach Ojczyzny. Jednym z głównych tematów był akurat temat PKP, wywołany wprowadzeniem nowego rozkładu jazdy pociągów.
Wskutek tej nowacji na kolei zaistniał kompletny bałagan: wbrew ogłoszeniom pociągi odjeżdżały o innym czasie, z innych peronów, albo w ogóle ich nie było. Ludzie spóźniali się lub w ogóle nie mogli trafić do pracy.
Nasz odskok z Wrocławia do Częstochowy przypadł już na „ogon” tej „komety” (nie wyłącznie kolejowej), bo akurat zaczęto rozkręcać w prasie jej wątek rządowo-administracyjny.
Ale to nie tragedia. Jeszcze według tradycji z początku XX stulecia w polskich pociągach (a obecnie w pociągach systemu „Intersity” albo pośpiesznych) są trzy rodzaje personelu: konduktor, kontroler, rewizor. Najczęściej wszystkie trzy stanowiska są pojednane w jednej osobie – konduktora.
Jeżeli wsiadając do wagonu, pasażer uprzedził konduktora, że nie ma biletu, może spokojnie jechać; konduktor podejdzie do niego i załatwi problem.
W naszym przypadku przyszedł przystojny siwy pan mundurowy, rzucił jednym okiem na Kartę Polaka, uśmiechnął się porozumiewawczo i powiedział: „Teraz tylko muszę wiedzieć do jakiej stacji Państwo jedziecie”.
Nacisnął jakieś guziczki na swym elektronicznym pudełeczku i po tym, jak to cacko komputerowe wydrukowało bilet na dwie osoby z 37-procentową zniżką, podał go nam z miłym uśmiechem gospodarza. „Miłego pobytu w Kraju i szczęśliwych Świąt!” – dodał.
Przyjacielska zażyłość i wzajemny szacunek pasażerów w przedziałach polskich pociągów krajowych – to rzecz naturalna i prawie obowiązująca.
Po odsunięciu przezroczystych drzwi z korytarza do pierwszego przedziału, zostałem gwałtownie zaatakowany przez starszego pana, który wystrzelił do mnie radośnie: „Tu, proszę pana, dwa miejsca są wolne!”
Widać było wyraźnie: facet jest po porannym piwie i potrzebuje współrozmówcy. Jego nieco młodszy kolega siedział milcząc, uśmiechał się tylko do mnie ze współczuciem, nie ukrywając jednak zainteresowania odnośnie dalszego rozwoju wydarzeń.
„Nazywam się Paweł!” – wybuchnął znów starszy pan, nie ukrywając swej radości. „Jestem z Puszczy Białowieskiej! Wie pan gdzie to jest?!” – nie dawał mi otworzyć ust ofensywno-wesoły pan.
Na egzamin z geografii jestem dobrze przygotowany w każdym momencie, ale nigdy nie myślałem, że odbędzie się on w pociągu z Krakowa do Częstochowy...
Irenka obdarzona została pocałunkiem w rękę i za minutę już rozmawialiśmy jak dawni znajomi ze szkolnych lat. Żywa dyskusja czasami zmieniała się w „konferencję prasową”, ogarniając tematy nader aktualne: o przywódcach państw, o prawdzie i kłamstwie w rzeczywistości, o korupcji i demokracji, o potrzebie uświadamiania tożsamości narodowej, o rozwoju kultur.
Ten „klub dyskusyjny” obfitował w opinie nieraz radykalne, ale generalnie wygłaszał werdykty słuszne, a - przede wszystkim – uczciwe i patriotyczne.
Żegnaliśmy się z naszymi przygodnie poznanymi przyjaciółmi w atmosferze wzajemnego zaufania i pojednania.
Atmosfera psychologiczna na Ukrainie odczuwalnie różni się od polskiej - większym poziomem rodzinności, swojskości, życzliwości i braterstwa w stosunkach międzyludzkich. W dużym stopniu rozwojowi tej „rodzinności na co dzień” sprzyja Kościół.
„W Polsce – godzina 21:00. Łączymy się z duchową stolicą naszego Kraju” – tymi słowami polskie radio i TV zaprasza każdego wieczoru na Apel Jasnogórski.
Staliśmy przed ekranem, na którym przed nami otwarto Kaplicę Cudownego Obrazu, sercem wchłaniając słowa kapłana: „Nasza Ojczyzna jest i będzie silna Bogiem, a Maryja – naszą prawdziwą Matką i Królową”.
I w tej samej chwili uroczyście zaśpiewaliśmy, nie tylko wyobrażając sobie, ale odczuwając, że śpiewamy razem ze wszystkimi, z całym Narodem: „Maryjo, Królowo Polski... Jestem przy Tobie, pamiętam... Czuwam”.
Kościół, handel i wymiana
Właśnie w takim nastroju wspólnego przedświątecznego czuwania wybraliśmy się do kościoła św. Ignacego Loyoli i domu zakonnego księży jezuitów przy ul. Stysia, 16, gdzie mieliśmy miłe spotkanie z o. Kazimierzem Kucharskim.
Jako człowiek bezgranicznego zaufania Bogu, o. Kazimierz 15 lat temu zostawił ślad w mojej pamięci i całej biografii. Wtedy dał mi w prezencie dwa okazałe tomy utworów św. Ignacego. Często wykorzystuję te dzieła w mojej pracy i życiu codziennym, z wdzięcznością pamiętając o darczyńcy.
Mimo że był chory na grypę, ojciec z radością przyjął nas z Irenką w swoim pokoju i pokazał nam swoje książki – ciekawe i przekonujące wyniki pracy duszpasterskiej i edukacyjnej: „Abyśmy żyli już nie dla siebie”, „Chodźcie za Mną”, czterotomowy cykl „Nauka wiary i życia chrześcijańskiego”, wiele innych.
Bardzo żywo interesował się i rozpytywał o życiu na Ukrainie, gdzie to, od czasu do czasu, wysyła niemałą pomoc dla osób potrzebujących, gdzie ma dobrych przyjaciół, w tym znanego w Kijowie o. Wiesława Peńskiego.
Gościna u słynnego kaznodziei-jezuity pełna była radosnych chwil i wzbogaciła nas nową wiedzą. Zainteresował się też on możliwością tłumaczenia jego utworów na ukraiński...
Do kościoła Dominikanów wstąpiliśmy akurat przed początkiem Mszy. Podczas homilii kapłan, nawiązując do kolędy „Wśród nocnej ciszy”, opowiedział o sensie ciszy, o znaczeniu ciszy w życiu człowieka; o tej ciszy, która być powinna w duszy i sercu, w domu i w świadomości.
Homo sapiens – człowiek myślący – musi mieć czas ciszy do namysłu, po to, by skupić się na planowaniu dobrych spraw zgodnie ze swoim powołaniem, które również można odebrać jako głos Boga i usłyszeć tylko w ciszy, kiedy panuje spokój i pogoda ducha.
Tego dnia mieliśmy również spotkanie z Ryszardem Żmigrodskim, którego czytelnicy zapewne pamiętają z jego listu, opublikowanego w naszym piśmie na początku grudnia ubiegłego roku. W szerokiej palecie tematów nie ominęliśmy kwestii możliwości realizacji wzajemnych zamierzeń za pośrednictwem „Dziennika Kijowskiego” na linii Wrocław–Kijów...
Kontynuując zwiedzanie Wrocławia, wstąpiliśmy do Domu Towarowego „Galeria Dominikańska”. W tej Galerii, która faktycznie jest wielopiętrowym miasteczkiem pod jednym dachem, naprawdę jest na co popatrzeć.
W wielkich salach i małych pokojach, przy kioskach, na wystawach, ławach i etażerkach dostępnie i elegancko rozłożono, rozwieszono i opatrzono w informację niewyobrażalną ilość rozmaitych towarów i produktów, w tym żywnościowych, na każdy gust, potrzebę i zachciankę.
Ekspedientki nie przeszkadzają klientom w wyborze artykułu i zawsze gotowe są służyć pomocą.
Jedzenie – proszę bardzo – na każdy smak. Oprócz tradycyjnych przytulnych kawiarenek, stołówek i macdonald-sów, swoje cuda kulinarne proponują gruzińska, żydowska, japońska, włoska inne kuchnie egzotyczne z uwzględnieniem kategorii klientów: od barów na stojąco i zakładów samoobsługowych do ekskluzywnych restauracji.
Ponadto przewidziano liczne miejsca dla odpoczynku, chociażby przy grających fontannach, sale rozrywkowe, atrakcyjne dekoracje, miłe niespodzianki i gry.
Idąc w kierunku Rynku, wstąpiliśmy do wielkiej sali operacyjnej PKO SA zamierzając wymienić walutę.
Sympatyczna panienka przy biurowej płycie z zielonego marmuru zaprosiła usiąść przed nią i uprzejmie zapytała, czy dużo chcę wymienić i czy mam konto w tym banku. Powiedziałem, że na razie chcę wymienić 250 euro.
– Bardzo dobrze, – stwierdziła z miłym uśmiechem, – proponuję panu przejść się do Rynku. Niedaleko stąd jest kantor z wygodnym kursem.
Na moją zdziwioną minę panienka dobrotliwie uśmiechnęła się i wyjaśniła uprzejmie:
Owszem, może pan wymienić u nas. Ale wtedy musiałby pan stracić na kursie i jeszcze zapłacić prowizję.
Siedziałem osłupiały. Jak to jest? Przyszedłem do banku wymienić walutę. Pracownica banku nie ma nic przeciw temu. Ale zamiast tej transakcji leżącej w interesie swego pracodawcy i własnym – odmawia mi, uwzględniając mój interes.
Panienka jeszcze raz z miłym uśmiechem powtórzyła propozycję i upewniła się, że zrozumiałem ją prawidłowo.
Nic mi nie pozostało, jak tylko podziękować za tak niezwykłą troskę. A w Rynku rzeczywiście znaleźliśmy doskonały punkt wymiany z wygodnym kursem...
|
Polskie domy towarowe proponują również ekskluzywny wypoczynek |
|
|
Autor artykułu z o. Kazimierzem Kucharskim SJ |
|
|