- Ale praca Pani w Operze podobno sprzyjała tym wysiłkom?

- I praca, i możliwości obcowania się z wieloma słynnymi osobistościami, mistrzami sztuki wokalnej, muzycznej, malarskiej etc.

W Operze wyraźnie wyrosłam twórczo. Cała moja poprzednia wiedza jaknajlepiej pasowała do środowiska i została zaangażowana bardzo słusznie. Wprost okazałam się na swoim miejscu. Jako skrzypaczka nie mialam problemów w rozmowach i we współpracy z instrumentalistami. Jako dyrygent lekko znajdowałam kontakt z solistami i chórem. Bo ja słyszę każdy głos na scenie i każdy instrument w orkiestrze.

To był bardzo ciekawy okres. Nauczyłam się całego repertuaru operowego, a zwłaszcza chóralistyki, która była moim «konikiem».

- Mimo tego, Pani z własnej inicjatywy zostawiła Operę...

- Nie «mimo tego», a wobec; to znaczy: akurat z tego powodu. Ponieważ uświadomiłam sobie, że muszę się wyrwać z tej dobrze ułożonej rutyny, iść dalej i podnosić się wyżej w moich poszukiwaniach twórczych. 

Zrozumiałam, że muszę budować własną sprawę w strefie rozwoju kultury na Ukrainie, szczególnie uwzględniając, ze kultura polska na Ukrainie jest nieodłączną częścią kultury narodowej, nawet powiedziałabym – jej współrzędną częścią.

Wymyśliłam sobie jedną imprezę, drugą, trzecią... Akurat wtedy, w dopiero utworzonych kijowskich organizacjach polonijnych zjawilo się wielkie zapotrzebowanie na odnowienie tradycji i kultury polskiej. Więc skupiłam się na tym temacie..

- ... no i udalo się Pani naprawdę dużo na tym kierunku odnowienia!

- Od 1989 roku – w zespole pieśni i tańca «Jaskółki» (faktycznie to jest mój stały program autorski «nieustającej pomocy»), a jednocześnie od 1994 roku – jako solistka ze słynnym zespołem muzyki dawnej pod kierownictwem Konstantiego Czeczeni (zespół gra na instrumentach z XVII–XIX st.st.), a jednocześnie – odnalezienie i odnowienie grobów wybitnych Polaków na cmentarzu Bajkowy (teraz już mamy tam dość wielki teren dawnych pochowań, którymi opiekuje się moja mama Czesława z grupą koleżanek i kolegów).

To wlaśnie mamie mam zawdzięczać udział i wsparcie w wielu moich inicjatywach i przedsięwzięciach. Na przykład, z naszej rodzinnej inicjatywy powstał Pomnik Legionistom Pojskim na ich grobie, co odnowiliśmy po 85 latach zapomnienia ich mogił i czynu bohaterskiego.

Jako Prezes Polskiego Towarzystwa «Zgoda», w ciągu roku biorę czynny udział w organizacji szeregu imprez kulturalno–oświatowych tradycyjnych i okolicznościowych, prowadzę wykłady na wyższych uczelnach z tematow kultury polskiej oraz pracuję w bibliotekach z literaturą historyczną i muzyczną, no i w archiwach...

- Wcale nie jest Pani podobna do «szczura archiwalnego», raczej do wywiórki; zwłaszcza kiedy na próbach ćwiczy tańce razem ze swoim zespolem.

- W dzieciństwie bardzo chciałam być baletnicą, ale... okazalo się, że mam inne powołanie, a mianowicie - być czynną misjonarką kultury. Chociaż i zajęcia choreografią okazały się potem pożyteczne...

- ...ponieważ córka Pani akurat poszła tropem baletnicy i to na poziomie europejskim!

- Tak, już od kilku lat Ania jest solistką słynnego zespołu baletowego w Lizbonie. Występowała w siedemnastu krajach Europy, Ameryki, Afryki, Azji.   

A poczynała w «Jaskółkach», kiedy ja ją ciągnęłam na wokalistykę i muzykę, bo ma dobry głos i słuch. Jak to matka, chciałam przekazać Ani cały mój dorobek, by mocno i pewnie stała na nogach w tym chwiejnym świecie. Ale ona całkiem niespodziewanie dla mnie sama stała na własne nogi - dosłownie i w sensie socjalnym oraz intelektualnym.

- Może właśnie Ania jest najważniejszym elementem w wielkim dorobku twórczym Pani, pani Wiktorio...

- Jak naprawdę, jestem szczęśliwa, że mój dorobek został zauważony nie tylko w Polsce, gdzie otrzymałam wyróżnienie w postaci rozmaitych nagród, premii, tytulu «Zasłużona dla Kultury Polskiej», a również na Ukrainie, gdzie niedawno otrzymałam tytuł «Заслужений працівник культури».

Cała ta praca w strefie kultury poprostu jest moim życiem. Styl mego życia - to codzienna realizacja mego fachu.

- Pani mówi: «poprostu», a ja domyślam się, że to nie jest takie proste.

- No cóż.. Ćwiczenia, próby, występy koncertowe kończą się po godzinie 22–ej. Powrót do domu, jakieś obowiązki domowe, przygotowania na jutro... Tak że rano trzeba trochę się odespać, a potem naładować swoje «instrumenty»: wypłukać gardło, zaopiekować się nosem by rezonował jak należy, potem gimnastyka poranna i prysznic kontrastowy by zahartować się, potem następuje rozśpiewka, rozgrzewanie strun głosowych etc.

Między innymi, śpiewam utwory kameralne bardzo trudne i skomplikowane, jak na przykład, arię J. S. Bacha i pieśni K. Szymanowskiego.

- O, to już naprawdę, jak mówią - wyższy pilotaż mistrzowski! W takim razie, jako Mistrz, Pani powinna mieć uczniów...

- Uczniów to miałam zawsze, nawet kiedy uczyłam się w liceum muzycznym. Natomiast teraz, oprócz wszystkich moich zajęć z zespołem i osobistych, przygotowuję również parę wokalistów do wstępu na studia Akademii Muzycznej. W zeszłym roku ten kierunek mojej pracy już dał dobry owoc w postaci tenora G. Nieczajewa.

- Może ostatnie pytanie: Skąd Pani odnajduje siły na taki natężony rytm życia?

- Siły daje Bóg. Daje według wyboru, dokonanego przez człowieka wolnego: albo będziesz siedział w domu w czterech ścianach, nudził się i narzekał, albo będziesz optymistą, wyjdziesz na ludzi i zanurzysz się w nurt spolecznie potrzebnej, aczkolwiek nie zawsze docenianej i nie zawsze zauważalnej pracy.

Ja jestem optymistką z wyboru, a otóż powinnam ciągle pracowac nad sobą by odczuwać radość życia z radości tych, dla kogo pracuję. Przecież miłość prawdziwa polega na oddaniu się innym.

- Serdecznie dziękuję i pozdrawiam Panią...

Miłą pogawędkę zanotował
Eugeniusz GOŁYBARD
Zdjęcia – E. GOŁYBARD


Strona: [1] | [2] | [3]




[Kto MY jesteśmy? / Хто МИ такі?] [Szukajcie – znajdziecie / Шукайте – знайдете] [Schemat strony internetowej / Схема Інтернет–сторінки][Log In]
2024 © Wszelkie prawa zastrzeżone - Eugeniusz Gołybard